piątek, 30 września 2016

Co do nexta...

Zastanawiałam się nad odpowiedzią na pytania pod epilogiem. Bo nie jest prosta, a ja sama niewiele wiem.
Zaczęłam studia po roku przerwy. Pielęniarstwo. Nie wiem jak rozłoży się mój czas wolny, bo mam zamiar uczyć się i to porządnie. (Tak wiem, każdy tak mówi. ;) Ale póki co one są priorytetem)

Nie mówię, że znikam na zawsze. O nie...
Po prostu teraz nie zacznę pisać, bo może się zdarzyć, że przyjdzie czas, w którym nie będę mogła pisać. Sama wiem jak to jest, kiedy autor ma dłuższą przerwę.
Moja zasada - nie ma nic gorszego niż niedokończone opowiadanie.

Dlatego mam plan. Zacznę pisać, ale dla siebie, w wolnej chwili. Kiedy będę miała zapas rozdziałów rozpocznę dodawanie ich na bloga.

O wszystkim będę was informowała.
Don't worry.
Tutaj i na facebook'owej stronce (tam macie nawet lepszy kontakt ze mną)

Wiktoria M. Opowiadania

Przewidywany czas? Przynajmniej miesiąc.


Mam nadzieję do... zobaczenia?



Ps. Też sie ciesze, że nie uśmierciłam Falkowicza. Ale już odkryliście we mnie sadystkę. Mam nadzieję, że zobaczycie to też w kolejnych opowiadaniach... ;)











czwartek, 29 września 2016

Epilog, seria II



- Jedziemy do taty? - Matylda stanęła w progu, założyła dłonie na piersiach. Kasia szykowała się już od godziny, a przecież nie było takiej potrzeby. W końcu w miejscach takich jak to, do którego zmierzały obie kobiety, nikt nie zwracał uwagi na ubiór. Smuda mimo wszystko pragnęła wyglądać stosownie do okazji. W końcu rocznicy nie obchodzi się codziennie.
- Już, kochanie idź już do auta. Czekaj tam na mnie. - Matylda przewróciła oczami gniewnie i skierowała się w stronę wyjścia z domu.
- I nie mów do mnie kochanie! - krzyknęła w progu. - Mam już szesnaście lat. - Kasia nie miała nawet czasu jakkolwiek zareagować na złośliwą uwagę dorastającego dziecka. Była zbyt zajęta szukaniem cholernego odcinka z kwiaciarni, gdzie miały odebrać wiązankę. Jak na złość zawieruszył się gdzieś wśród innych kwitków z pralni i notatek w małym zeszyciku podręcznym. Zrezygnowana zamknęła w końcu gabinet i ruszyła przed dom bez owego świstka. Nieświadomie przemknęło jej przez myśl, co powiedziałby na to jej Andrzej. Że nie można jej było powierzyć prostego zadania, że wszystko na jego głowie... westchnęła cicho. Nie cierpiała tego robić, ale musiała przyznać, że otwarcie nowej kancelarii prawnej, sygnowanej jej nazwiskiem, mieszczącej się w jej starym mieszkaniu okazało się nie lada wyzwaniem. Była doskonale zorganizowana, ale jedno głupie zadanie odebrania kwiatów widać przerosło ją. Przysięgła sobie w duchu, że zastanowi się nad urlopem.
Dojechały pod cmentarz na Brudnie. Bardzo stary, ale mimo to nadal przychodzili tam odwiedzający groby bliskich. Cały czas ktoś tam się kręcił, nawet gdy główną alejkę oświetlały jedynie słabe lampy.
- Wujek pewnie już jest. - mruknęła zdenerwowana Matylda. Miały być o czasie, a okazało się, że wyprzedził je nawet wiecznie spóźniający się Adam. - Ciocia też. - dodała, gdy mogła dostrzec ich sylwetki z daleka. Kasia zagryzła ledwie dostrzegalnie dolną wargę, jej niechęć do rudowłosej dziewczyny nigdy nie minęła. Obie panie traktowały się z chłodnym dystansem, nigdy nie potrafiły przeskoczyć niewidzialnej bariery, która zrodziła się właściwie z niczego.
- Idź już do taty. Ja wrócę się po jakąś wiązankę. - zaczęła Smuda, jednak Matylda ujęła matkę pod rękę. Nie potrzebowały żadnych kwiatów, w końcu ogromny znicz kupiony w przydrożnym sklepie rekompensował takie braki.
- Mamo... - Kasia niepewnie spojrzała w stronę stojącej przed grobem pary, która obwiniała ją o wszystkie nieszczęścia, które spotkały Andrzeja. - Wujek Adam już dawno odpuścił. - dziewczyna była świadoma waśni, jaka różniła jej rodzinę, ale z perspektywy jej młodego umysłu wszystko wydawało się tak... żałosne.
- Poza tym... nie będziemy same. - uśmiechnęła się do szpakowatego mężczyzny, który dopiero je dostrzegł. Uśmiechnął się z daleka, a Kasia odwzajemniła gest. Przyznając w duchu rację swojej córce, podeszła bliżej grobu jej teściów i bez słowa wtuliła się w ramię swego ukochanego.
- Skąd masz kwiaty? - zaskoczona ujrzała w dłoniach ukochanego dokładnie to, czym tak się zamartwiała przez całą drogę.
- Przecież mówiłem ci kotku, że po pracy je odbiorę. - podał je uśmiechającej się z ulgą córce, by ta swoim młodzieńczym gustem ułożyła je na grobie według swojego uznania.
- Kompletnie zapomniałam. - jęknęła cicho. Andrzej uśmiechnął się, unosząc kącik ust i obejmując jednocześnie ramieniem trzęsącą się z zimna jego kobietę.
- Za dużo pracujesz. - podjął. - Pomyślimy nad jakimś urlopem. - Adam spojrzał kątem oka na swego brata. Zaskoczony usłyszanymi słowami uniósł wysoko brwi, był przekonany, że Falkowicz żyje jedynie pracą. W końcu ostatnimi czasy każdą wolną chwilę spędzał na terroryzowaniu swoich podwładnych. Aż dziw, że personel lgnie pod jego rządy. W końcu najnowsze zabawki technologiczne i liczne szkolenia to chyba jednak nie wszystko... ostatecznie Adam sam sobie nie mógł przyznać racji. Jego brat stworzył raj dla lekarzy, w którym chciał pracować każdy.
- No młoda, jeszcze te dwa wkłady. - Matylda zmierzyła wujka morderczym spojrzeniem, lecz posłusznie odebrała od niego białą foliówkę.
- Prosiłam, żebyś tak do mnie nie mówił. - nigdy nie słuchał.
- Wujek ma zaawansowaną miażdżycę, Matyldziu. - odrzekł gardłowym głosem profesor. - Zapomina nawet imienia swojego syna. - rozbawiony kiwnął głową na brata, nie racząc go nawet spojrzeniem.
- Przesadzasz.
- Tak? To jak się zwracasz do Mateusza?
- Młody. - wzruszył ramionami Krajewski
Jednak będąc już przy najmłodszym z klanu Baranów, a mianowicie małym Mateuszku, trzeba nadmienić, że to właśnie Andrzej był jego chrzestnym i to nie byle jakim. Chłopiec uwielbiał wujka, który poświęcał mu sporo uwagi. Tak samo z powodu normalnych godzin pracy, bo jako dyrektor szpitala Falkowicz mógł sobie na takie pozwolić, bywało że mężczyzna spędzał z dzieckiem czas, przez który jego rodzice lekarze musieli zostać na dyżurze.
Andrzej, choć cały czas trzymający pozę szanowanego profesora, pozwalał sobie na chwilę luzu, tyle że nieco inaczej pojmowanego niż robi to choćby jego nastoletnia córka. Lubił rozkładać kocyk i kłaść się na nim obok rocznego chłopca, pokazywać mu zderzające się samochodziki, świecące zabawki, czy nawet demonstrować głosy zwierząt domowych. W wydaniu profesora był to absolutny luz, niezaprzeczalnie.
Bywało, że patrzył na Adama z zazdrością, nie pogodził się jednak do końca z myślą, że na kolejne dziecko było dla niego za późno. Matylda jeszcze pogłębiała jego przygnębienie, bo nie rozumiejąc oporów ojca, wspominała o młodszym rodzeństwie. Kiedyś nawet nakrzyczał na nią z tego powodu, lecz szybko się opamiętał. Strasznie ciężko mu było potem ją przepraszać.
Jedynie Kasia rozumiała swego partnera. Choć długo i jej nie chciał wyjaśnić swoich obaw. Jak miał przyznać się do takich słabości? Ale uznał, że kobieta powinna być świadoma tego, na co się zdecydowała wiążąc się z Falkowiczem. Więc któregoś wieczoru wyjaśnił jej, starając się ubrać słowa w bezemocjonalną otoczkę. Zrozumiała. A on odczuł ogromną ulgę. Może dlatego, że kobieta nie wierciła mu już dziury brzuchu? A może po prostu w końcu się komuś wygadał? Mało ważne.
Tak czy inaczej siłą rzeczy więź pomiędzy Kasią i Andrzejem zacieśniła się jeszcze bardziej. Nie mieli między sobą żadnych tajemnic, choć... właściwie jedna była, lecz usprawiedliwiona bez wątpienia.
Długo zwlekał z zadaniem tego pytania i nigdy nie był do końca na to gotowy. Nawet kiedy zostawali sami, kiedy Kasia przygotowała wytrawną kolację, kiedy wybrali się na randkę, nigdy nie potrafił ułożyć odpowiedniego pytania. Przysięgał sobie, że następnym razem wykorzysta nadarzającą się okazje i oświadczy się ukochanej. Lecz mijały kolejne randki, a on nadal obawiał się jej odpowiedzi. Kasia wszak zwykła powtarzać, że chciałaby aby tak było zawsze. Niczego więcej do pełni szczęścia nie było jej potrzeba. Na co więc miałby im być ślub? Na świecie jest mnóstwo par, które żyją bez tego sakramentu. I jest dobrze.
Mimo wszystko Andrzej pragnął poślubić swoją panią mecenas. Był do cna staromodny i nie uznawał luźnych związków. Zbyt niedojrzały wydawał się mu taki układ, choć przede wszystkim... uważał to za pewien rodzaj zniewagi dla swojej partnerki. Wszak jeśli się kocha nie ma przeszkód, by deklarować swej kobiecie miłość i wierność aż do śmierci.
- Kasiu... - zapytał któregoś jesiennego wieczoru, gdy oboje siedzieli na tarasowej ławeczce, otuleni kocem w kratę. Minęło już tyle idealnych okazji na oświadczyny, dlaczego więc nie miałby oświadczyć się jej w ich własnym ogrodzie, pod niebem pełnym gwiazd?
Odrzekła beztroskim pomrukiem, obserwując z zapartym trzem spadającą gwiazdę.
- Już dawno chciałem cię o to zapytać. - zaczął, szukając jednocześnie pierścionka w kieszeni swych szarych spodni. Przez moment przeraził się, że ten mu gdzieś wypadł, lecz w końcu odnalazł małą błyskotkę. Nie zabrał eleganckiego pudełeczka, nie pomyślał że tego wieczoru zbierze w sobie odwagę. Zwykły łut szczęścia zadecydował o tym, że oglądając swój zakup, włożył go na koniec do kieszeni. Darując sobie romantyzm, którego zabrakło razem z plastikowym serduszkiem wyściełanym elegancką gąbeczką, zaczął obracać błyskotkę w dłoniach. Zamilkł na chwilę, pełną emocji trzeba dodać. Bo kobieta dostrzegła połyskujący pierścionek, którym teraz bawił się Andrzej.
- Nie sądzisz że to już czas? - spojrzał na nią kątem oka. Uśmiechnął się pod nosem,  widząc jej zaskoczoną minę.
- O to chciałeś zapytać? - wydusiła z siebie, nie odwracając wzroku od błyszczącego srebra z cyrkonią zamkniętą w oczku.
- Wybacz, formułka. - zsunął z pleców kraciasty koc i zszedł z drewnianej ławki. Uklęknął w końcu jednym kolanem na trawie i trzymając w dłoniach tak wiele znaczącą błyskotkę zaczął.
- Czy ty Kasiu zostaniesz moją panią Falkowicz? - właściwie kobieta nie odpowiedziała do dziś na zadane jej pytanie. Ze łzami w oczach i drżącymi rękoma pozwoliła sobie założyć ów pierścionek zaręczynowy.
- Zamówiłem kościół na za miesiąc. - odrzekł rzeczowym tonem, siadając już obok niej. Przeniosła swój zaskoczony wzrok z pierścionka na obejmującego ją ramieniem narzeczonego. - Popracujemy nad twoim poczuciem humoru, kochanie. - dodał, spoglądając na nią kątem oka. Odetchnął, w końcu.
- Wiem, że byłbyś do tego zdolny. - uśmiechnął się na te słowa i przyciągnął do siebie jej drżące z zimna ciało.
Niezwykle banalna część ich życia, lecz należało o niej wspomnieć zwłaszcza, że zaręczyny stały się jednym z ostatnich szczęśliwych wydarzeń w ich wspólnej historii. Otóż z czasem, jakby problemów było im mało, zaczęły zbierać się nad narzeczeństwem kolejne czarne chmury. Kasia i Andrzej starali się wspólnie stawiać czoła przeciwnością, lecz tak jak w każdym zdrowym związku zdarzały się kłótnie.
A problem zaczął się w samym sercu ich rodziny. Otrzymali wiadomość od wychowawczyni Matyldy, że ta bardzo opuściła się w nauce i nie zjawia się na zajęciach. Profesor strasznie się wtedy zdenerwował, żadne leki uspokajające nie były w stanie złagodzić jego wzburzenia. Dał wtedy porządny wykład swojej Matyldzi, nie szczędząc jej słów o zawiedzionych uczuciach ojcowskich. A nastolatka zawsze obierała sobie ojca za wzór. Potwornie nią więc wstrząsnęło, kiedy okazało się, że przez nowych przyjaciół może stracić jego zaufanie.
Niestety czarna passa trwała dalej, bo dziewczyna mimo że już się nieco opamiętała, mogła nie przejść do następnej klasy. Kasia i Andrzej odkładali swoje mniej ważne zawodowe sprawy i na zmianę pilnowali latorośl, by ta regularnie się uczyła. Nie było to takie łatwe, jak mogło by się wydawać.
Szpital potrzebował stałej kontroli, a kancelaria uchwytnego prawnika. Nikt nie liczył się z rodziną swojego pracodawcy. Nie było litości, jeśli instytucja traciła stały nadzór. W taki sposób Kasia straciła ważnego klienta, który miał skarżyć ogromną firmę ubezpieczeniową. Podłamana i sfrustrowana wróciła po tym feralnym popołudniu do domu, szukając wsparcia u przyszłego męża, lecz znalazła go dopiero w sypialni.
- Miałam fatalny dzień. - odetchnęła, kiedy ujrzała go leżącego do niej tyłem. Zdejmując swe czarne szpilki w progu, podeszła do łóżka bliżej. - Terczyński nam się wycofał. - wspięła się na materac. - Zaniedbałam sprawę. Zupełnie zapomniałam o naszym ostatnim spotkaniu. - leżąc na swojej połowie, przestała na chwilę myśleć o problemach w pracy i puchnących od butów stóp. Spojrzała w końcu podejrzliwie na milczącego Andrzeja. - Słuchasz mnie? - po paru chwilach zupełnej ciszy, chwyciła go w końcu za ramię i potrząsnęła nim lekko. Przeraziła się gdy ten nie reagował. Zupełnie straciła poczucie kontroli nad swoimi nerwami, bo te zadziałały natychmiastowo, przyspieszając bicie serca i ujawniając drżenie rąk. Lęk, jaki w krótkiej chwili zdążyła w sobie obudzić, zadziałał na jej umysł niczym cyjanek.
Gotowa już była wzywać pomoc, lecz mężczyzna zdążył otworzyć oczy.
- Coś się stało? - odparł zmęczonym głosem. - Kasia... - zmarszczył czoło, gdy kobieta zbierała myśli.
- Przestraszyłeś mnie. - odetchnęła z ulgą.
- Śpiąc? - odrzekł z lekką ironią w głosie, lecz szybko się zreflektował, kiedy ujrzał jej poważną twarz. - Przepraszam - uspokajał. - Siedziałem z Matyldą od rana przy biologii, byłem wykończony. - zacisnął usta. - Wybaczysz... przystojnemu draniowi? - uniósł jedną brew do góry, a na ustach błąkał się już lubieżny uśmiech.

Historia ta trwała dalej, ubarwiona o porywy miłości i gorzkie chwile brutalnej rzeczywistości. Jedno i drugie było tak ze sobą ścisłe, że czasem mylone z drugim. Lecz nie wchodźmy w szczegóły. Udajmy, że powoli narastające zmęczenie mężczyzny było efektem przepracowania, bądź zmartwień ojcowskich. Zatrzymajmy się w dobrym momencie. I ten zapamiętajmy.





Koniec.





Jak wrażenia?


poniedziałek, 26 września 2016

Fragment epilogu, serii II

Fragment zamieszczony już na stronie Wiktoria M. Opowiadania

"(...)
- Idź już do taty. Ja wrócę się po jakąś wiązankę. - zaczęła Smuda, jednak Matylda ujęła matkę pod rękę. Nie potrzebowały żadnych kwiatów, w końcu ogromny znicz kupiony w przydrożnym sklepie rekompensował takie braki.
- Mamo... - Kasia niepewnie spojrzała w stronę stojącej przed grobem pary, która obwiniała ją o wszystkie nieszczęścia, które spotkały Andrzeja. - Wujek Adam już dawno odpuścił. - dziewczyna była świadoma waśni, jaka różniła jej rodzinę, ale z perspektywy jej młodego umysłu wszystko wydawało się tak... żałosne."




Dziękuję pięknie za te wszystkie komentarze ;)

Do zobaczenia niedługo!









niedziela, 25 września 2016

Rozdział 10


Kiedy bohaterami targają skrajne emocje, pojawiają się niecenzuralne słowa. Rozdział czytany na własną odpowiedzialność czytelnika.


  Nie wiadomo czyje palce zacisnęły spust broni, lecz po wystrzale obaj panowie puścili niebezpieczną zabawkę, a ta głucho opadła na drewniane panele. Zaległa cisza. Kontrastująca z hałasem, jakiego zdążyli narobić. Obezwładniająca.
Profesor nie wiedział w pierwszej chwili kto został ranny i czy w ogóle ktokolwiek ucierpiał. Obaj mężczyźni nie spodziewali się takiego obrotu spraw, obaj szukali teraz gorączkowo śladów krwi na sobie. A ta ciekła już po podłodze, brocząc coraz bardziej i barwic wściekłym kolorem starą podłogę.
Spodnie profesora także miały na sobie ciemne plamy, te zlokalizował w jednej chwili, lecz ani śladu po źródle krwawienia. Stało się jasnym, że to Janek został ranny. Chłopak próbował uciskać dziurę w udzie, lecz jego dłonie funkcjonowały wcale nie skuteczniej niż sito. Palce przemokły, a jeansy ujawniały plamiącą ranę.
- Pomóż mi. - wyszeptał chłopak, patrząc na zszokowanego Andrzeja. - Błagam... - dłonie miał umoczone w czerwonej mazi, która szybko zastygała na jego palcach i pokrywała się świeżą życiodajną cieczą.
Lecz profesor, który widywał nie jedne krwawiące rany postrzałowe, a nawet rozkawałkowane, czy zmiażdżone części ciała stał osłupiały. I gapił się.
Cofnął się o krok i spojrzał w oczy zdesperowanemu Mojerowi. Nie potrafił mu pomóc. Po tych wszystkich latach, kiedy ratował ludzi leżących na jego stole operacyjnym, czy też takich, którzy mieli poważne predyspozycje żeby na niego trafić, nie potrafił. Zdał sobie sprawę, że nie wszyscy są warci jego pomocy. Nie może uzdrawiać ludzi, którzy są oprawcami dla innych. Przestępcy, bandyci, mordercy, porywacze... oni wszyscy nie zasługiwali na życie. Nie mogli dalej chodzić po tym świecie i stwarzać zagrożenia dla całej reszty dobrych ludzi.
I dla jego Matyldzi.
Nagle w jego umyśle zabrzmiały słowa przysięgi Hipokratesa, jakie składał. Wydała mu się niesprawiedliwa. Dlaczego miał leczyć tych, którzy krzywdzą?
- Jesteś lekarzem do kurwy! Weź coś zrób człowieku! - usłyszał przeszywający wrzask chłopaka. Janek zaciskał zęby z bólu i pocił się strasznie. Stracił tak wiele krwi, że pojedyncze jej strużki docierały do czubków butów Falkowicza.
Cierpiał.
Andrzej ruszył się w końcu o krok do przodu, wdeptując w klejącą się maź. Jakiś instynkt nim kierował, bo racjonalnie nie byłby w stanie wytłumaczyć jakie miał zamiary. Lecz gdzieś w głębi ducha sądził, że postępuje zgodnie z własnym sumieniem.
W milczeniu zdjął krawat z szyi, czerwony. Odplątał węzeł, który tego ranka wywiązała jego Kasia. Niespiesznie, jakby poza własną świadomością przeciągnął materiał pod nogą siedzącego na podłodze młodzieńca. Skrzyżował oba końce i zawinął jeden pod drugim, powoli. Zacisnął pewnym ruchem nad raną postrzałową, by spowolnić wykrwawianie się.
Janek oparł głowę o książki za nim, zdyszany i wyczerpany. Już bał się, że ten profesorek go zostawi, ale został. Nie zmiękł na widok krwi, a wydawało mu się, że ten zaraz zemdleje. Nie możliwe, przecież był chirurgiem. Westchnął słabo.
Falkowicz natomiast stanął na równe nogi. Przyjrzał się chłopakowi, który jeszcze przed chwilą celował do niego z broni i ruszył w głąb mieszkania. Jego buty lepiły się do podłogi, znacząc brunatnie jego powolne kroki. Wrócił do miejsca, w którym jeszcze niedawno stał. Sięgnął po coś i zawrócił.
- Co tam masz? - wydyszał Mojer, obserwując go spod opadających powiek. Coś zabłyszczało w dłoni profesora, a moment później mężczyzna począł podwijać rękawy bawełnianej koszulki chłopaka. Falkowiczowi nie zależało nawet na odnalezieniu żyły. Wbił igłę w zagięcie ręki i wtłoczył całą zawartość ampułki w ciało chłopaka.
- Co to jest? Co mi dałeś? - majaczył Janek.
- Leki. Za chwilę przestanie cię boleć. - rzucił gdzieś niedaleko pustą strzykawkę po morfinie. I przyglądał się swemu rywalowi w skupieniu. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. Bo był spokojniejszy. Musiał tak postąpić. Nie mógł inaczej.
A tracący świadomość Jan uwierzył. Przecież lekarz musiał udzielić mu pomocy. Nie wiedział, że z nikim takim nie miał już do czynienia.
Nie śpieszył się z zadzwonieniem po pogotowie. Nie wiadomo, czy w ogóle coś takiego planował. Obserwując skupionego nad czymś profesora, jego poważny wyraz twarzy, można by odnieść niepokojące wrażenie, że czeka.
Krwi było coraz więcej, czas Janka powoli się kończył, a Falkowicz zdążył pozbyć się czerwonych śladów, jakie znaczyły jego drogę do stołu. Tym samym ręcznikiem uciskał później ranę postrzałową, prawdopodobnie po to, by wyjaśnić skąd na owym materiale wzięła się czerwona plama. Nikt, kto potem znajdzie się w tym mieszkaniu nie mógł skojarzyć, że to profesor podał Mojerowi morfinę. Wszystko powinno wyglądać tak, jakby chłopak sam wstrzyknął sobie narkotyk, a cała zaistniała sytuacja była obroną konieczną. Trudno stwierdzić, czy taki zabieg w ogóle był potrzebny. Przecież Falkowicz już zeznając samą prawdę mógł dowieść, że wystrzał był z winy rehabilitanta. Lecz profesor, jak na inteligentnego człowieka przystało myślał w szerszej perspektywie. Skoro w mieszkaniu znajdywały się podejrzane ilości leków przeciwbólowych, to takie powinny także znaleźć się w organizmie Jana. W końcu to on miał zostać wrobiony w narkomanie. W efekcie zostałby skazany prawomocnym wyrokiem i odizolowany od jego rodziny. Sytuacja jednak nieco bardziej się skomplikowała. Profesor musiał zagrać w niebezpieczną grę. Nie znalazł lepszego rozwiązania niż rzucić gośćmi, zaryzykować o lepsze jutro.
 A gdy stanął w starych drzwiach wejściowych nie było już wątpliwości, że nie zamierzał być kojarzony z tym, co zaszło w mieszaniu Mojera. Chłopak okazał się kimś znacznie bardziej niebezpiecznym niż sądził, a Andrzej musiał chronić rodzinę.
Tylko czy ktokolwiek uwierzyłby, że profesor jest aż tak nieczuły? Że lata medycznej praktyki nie wyrobiły w nim choć krzty współczucia? Czy zatem tak wielkim aktem zaskoczenia byłby fakt, że Falkiwicz mimo wszystko zawahał się? Stojąc na klatce schodowej sięgnął po telefon schowany w kieszeni spodni i wybrał numer pogotowia.
- ...narkoman postrzelony w udo. - dokończył i wzdrygnął się na dźwięk upadającej komórki. Poziom adrenaliny spadał, więc wszystkie dokuczające dolegliwości wróciły. Ledwo trzymając się na drżących nogach powoli usiadł na jednym ze stopni, wspomagając się przy tym lichą poręczą. To nie tak miało wyglądać. Nikt nie mógł zorientować się, że tutaj był. Lecz zmęczenie robiło swoje. Powieki stały się ciężkie, jakby były dociążane ołowiem. Nie sposób było z nim walczyć. W końcu opadły, a profesor stracił przytomność.

Kasia nie potrafiłaby usiedzieć w domu. Nie mogłaby czekać na wiadomość od Andrzeja, w której zapewne uspokoiłby ją, ukrył istotne fakty... Jej temperament nie pozwalał na bezczynność. Co więc innego mogła zrobić jeśli nie postąpić zgodnie ze swoją porywczą naturą?
Zostawiła Matyldę w domu, wcześniej instruując ją jak ma postępować, gdyby ktoś obcy chciał dostać się na teren ich posesji. Z duszą na ramieniu wsiadła do swojego fiata i ruszyła w jedynym możliwym kierunku. Ze strachu o ukochanego zapomniała o traumie, jaką miała do prowadzenia aut od czasu wypadku. Do tej pory starała się unikać samodzielnej jazdy. Z reguły towarzyszyła Andrzejowi, kiedy ten jeździł do szpitala. Oczywiście nadrabiał spory kawałek drogi, lecz nigdy jej tego nie wypomniał. Chyba nawet cieszył się z tych wspólnych chwil spędzonych tylko we dwoje, w ciszy, na rozmowie. Uwielbiała, kiedy sięgał po jej dłoń ukradkiem. Często tak robił podczas postojów na światłach. Ujmował jej palce, nie szarpał, nie unosił, nie ciągnął... był dżentelmenem.
Nie poczuła łzy, która spływała po jej twarzy niosąc ze sobą ledwie dostrzegalny ślad tuszu do rzęs. Jakieś tanie ustroństwo...
Im bliżej znajdowała się celu, tym bardziej się denerwowała, że jest już za późno.
- A niech cie... - rozdrażniona powolną jadą pojazdu przed nią, wyprzedziła go wykonując niedozwolony na skrzyżowaniu manewr. Była przekonana, że światło żółte, na jakim ruszyła wcześniej szybko zmieniło się na czerwone i właśnie na takim szarżowała na ulicach Leśnej Góry. Dziękowała w duchu, że nie natrafiła na patrol policji, bo z takich zachowań musiałaby się gęsto tłumaczyć. I nawet urok osobisty, podkreślony rozpływającym się tuszem do rzęs i pomadką z wyprzedaży, nie pomógłby w zmanipulowaniu władz. - Szlag! - krzyknęła, uderzając w klakson, kiedy zgasła jej strzałka warunkowa, a jej samochód przekroczył już linię bezwarunkową. Stała teraz niebezpiecznie blisko skrzyżowania, nie widząc dokładnie świateł dla jej kierunku jazdy. Aż w końcu zaryzykowała i z piskiem opon wymusiła pierwszeństwo, wywołując małe zamieszanie wśród zdenerwowanych kierowców.
Kończąc tę mało znaczącą dla dalszych wydarzeń dygresję przejdę w końcu do sedna. Jednak mając nadzieję, że mimo wszystko powyższe wtrącenie wyrobiło w czytelnikach nieco niecierpliwości. Wszak należy odwzorować upływający czas w sposób wiarygodny.
Nie przeciągając... Kasia znalazła się pod blokiem, w którym miała okazje gościć tylko raz. Od razu rozpoznała tę zapuszczoną okolicę miasta. Jednak nie spodziewała się tam takiego zamieszania. Pod budynkiem stały dwie karetki oraz policja. Przerażona wypadła z czerwonego fiata, zapominając choćby o zamknięciu auta, czy torebce. W jednej chwili znalazła się przed taśmą, która miała odgradzać gapiów (dokładnie trzy osoby) od niecodziennego zdarzenia. Już miała przekraczać strzeżoną granicę, kiedy zatrzymał ją jeden z funkcjonariuszy.
- A pani dokąd? - burknął wyraźnie niezadowolony z powierzonego mu zadania. To co ciekawsze, na pewno działo się w środku.
- Tam jest mój... mój mąż! - policjant nie wyczuł tonu fałszu, jednak pozostał nieugięty. - Andrzej! - krzyknęła, gdy tylko go zobaczyła. Wychodził z budynku, był jakiś słaby. Z przerażeniem uświadomiła sobie, że ten ma plamy krwi na koszuli i spodniach. Mężczyzna jednak nie zdawał sobie sprawy z obecności kobiety. Niewiele swoją drogą go obchodziło, nawet ratownik medyczny, który uparcie dotrzymywał mu kroku.
- Poradzę sobie. - warknął, kiedy ten starał się usłużyć choćby ramieniem, gdy Falkowicz pokonywał schody. Profesor posłusznie skierował się w stronę karetki, gdzie miał usiąść i pooddychać stuprocentowym tlenem.
Smuda, jednak nie dawała za wygraną i wdarła się na strzeżony teren. W płaskich butach była zdecydowanie szybsza, to oczywiste, ale także znacznie zwinniejsza, by móc niepostrzeżenie dotrzeć do partnera.
- Andrzej... - do tej pory utkwiony gdzieś między nogami, teraz tak zaskoczony wzrok spoczywał na twarzy jego kobiety. - Tak się o ciebie bałam. - szepnęła łamiącym się głosem. Przytuliła go do siebie, a on nieśmiało przywarł do jej brzucha. Niepewnie otoczył ją wolną dłonią, tą którą nie trzymał maski tlenowej. Zacisnął wargi, tak jakby na nią nie zasługiwał. Bo jeśli rzeczywiście nie zasługiwał? Dzisiejszy dzień uświadomił mu, że należy mieć co do tego wątpliwości.
- Kaśka - szepnął, skrobiąc palcami jej letnią kurtkę. Zacisnęła swój uścisk na jego ciele. Niczego więcej nie potrzebowała niż jego bezpieczeństwa.

Sprawa wydawała się być jasna. Mężczyzna pod wpływem narkotyków nachodził rodzinę Falkowicza, groził im, bo tak nazwano jego ostrzeżenia. Do tego pojawił się pod szkołą małej dziewczynki, którą najprawdopodobniej zamierzał uprowadzić. Ponadto posiadał nielegalną broń, z której celował do Andrzeja. To wszystko składało się na bardzo poważny wyrok, bynajmniej nie w zawieszeniu. Chłopak kierowany ślepą miłością okazał się szalenie niebezpieczny, może nawet nie kontrolował swoich czynów. Dlatego sąd postanowił skierować go w pierwszej kolejności na badania psychiatryczne. Jednak to miało nastąpić dopiero, gdy Jan zakończy swój pobyt w szpitalu, gdzie przeszedł operację postrzelonego uda.
Przeżył. Miał szczęście, tak można by rzec, gdyby nie szara przyszłość, którą pomógł mu zbudować (no nie ukrywajmy) Falkowicz.
Profesor za to musiał odbyć przymusowy urlop, lecz do niego nie został zmuszony przez wyrok sądu. Jego prywatna instytucja miała o wiele większy oręż w ręku. Kasia przerażona nie na żarty ostatnimi wydarzeniami zadbała, aby jej ukochany bardziej docenił swoje zdrowie. A to powoli wracało do normy. Wprawdzie Andrzej był na najlepszej drodze do anemii, częstej u ludzi po chemioterapii, jednak problem dało się w porę zauważyć. Ale mimo to jego powrót do operacji był najpewniej jedynie ulotnym marzeniem.

I tak można by zakończyć historię Falkowicza, który starał się odzyskać córeczkę, a po drodze uświadomił sobie, że wszystko co robił miało swą ukrytą motywację - miłość do matki tej małej nastolatki, Kasi.
Mówią, że bywają dobre zakończenia. Bo czy nie takie tutaj znaleźliśmy? Jednak to nie do końca prawda. Gdyż życie to ciągła walka, a walkę zawsze kończy śmierć. Wszystko inne tę walkę jedynie przerywa.
Tak więc zatrzymaliśmy się jedynie w dobrym momencie całej przygody. Wszystko co miało nadejść później... a może po prostu cieszmy się chwilą. Załóżmy, że żyli długo i szczęśliwie. Choć ani jedno ani drugie nie jest do końca prawdą.






Nie zrażajcie się końcówką ;) Nie opuszcze Was bez epilogu ;)  W końcu trzeba wspomnieć o tych chwilach z ich przyszłości... bo wiele miało być przed nimi.















sobota, 24 września 2016

Fragment rozdziału 10, serii II


"(...) zapomniała o traumie, jaką miała do prowadzenia aut od czasu wypadku. Do tej pory starała się unikać samodzielnej jazdy. Z reguły towarzyszyła Andrzejowi, kiedy ten jeździł do szpitala. Oczywiście nadrabiał spory kawałek drogi, lecz nigdy jej tego nie wypomniał. Chyba nawet cieszył się z tych wspólnych chwil spędzonych tylko we dwoje, w ciszy, na rozmowie. Uwielbiała, kiedy sięgał po jej dłoń ukradkiem. Często tak robił podczas postojów na światłach. Ujmował jej palce, nie szarpał, nie unosił, nie ciągnął... był dżentelmenem.
Nie poczuła łzy, która spływała po jej twarzy niosąc ze sobą ledwie dostrzegalny ślad tuszu do rzęs. Jakieś tanie ustroństwo..."



Aż dziw że potrafiłam wybrać jakikolwiek fragment. ;) Kiedy całość? Nie chce nic obiecywać, ale oczekujcie jej w ciągu dwóch dni ;)


Niespodzianka - Wiktoria M Opowiadania strona fb, jeszcze w fazie prób... ale znajdziecie tam fragmenty jakich tutaj nie zobaczycie.